W sierpniu 1980 roku redaktor Janusz Płowecki w "Życiu Częstochowy" donosił codziennie z tryumfem, że w częstochowskich zakładach "wszędzie panuje atmosfera rzetelnej, zaangażowanej pracy". Kiedy 28 sierpnia napisał: "Hutnicy, włókniarze i kolejarze w Częstochowie deklarują poparcie dla kierownictwa partii" i wysyłają listy do towarzysza Gierka, w których piszą: życzymy wam dużo zdrowia i wytrwałości dla dobra wszystkich obywateli naszego kraju - hutnicy zaprotestowali.

Oto jak wspomina dzień protestu - 29 sierpnia, Hieronim Szewczyk: Wtedy jeszcze trwał strajk w Gdańsku i na całym Wybrzeżu i nie było żadnej pewności, jak się zakończy. To trzeba zaznaczyć. Ludzie pamiętają, że władza zaczęła się bronić w ten sposób, że robiła różnego rodzaju masówki po zakładach potępiające robotników Wybrzeża lub zlecała pisanie artykułów nieprawdziwych. Ja pracowałem w hucie Bieruta. Przeczytaliśmy artykuł, z którym nie mieliśmy nic wspólnego, a który mówił, że załoga huty Bieruta składa poparcie dla sekretarza Edwarda Gierka i ówczesnego kierownictwa i potępia strajkujących całego Wybrzeża. W związku z tym postanowiliśmy zaprotestować.

Zaczęło się w ten sposób:

na Konstrukcjach Stalowych,

był to wydział mający ok. 500 osób, druga zmiana przyszła po przeczytaniu tego artykułu. Byli oburzeni, bo byli wprost przeciwnego zdania - są za strajkującymi. Zaczęli się buntować, rozmawiać jeden z drugim, potem do mistrza, mistrz do kierownika zmianowego, że taka jest sytuacja, więc powiedzieli im, że jutro będą to do południa wyjaśniać.

Myśmy z kolei mieli pierwszą zmianę. Przyszliśmy następnego dnia rano i zorientowaliśmy się, że taki paszkwil powstał, też było oburzenie na pierwszej zmianie. I dowiedzieliśmy się, że druga zmiana protestuje, ale nie wiedzieliśmy, o co im konkretnie chodzi. Ale nam się to też nie podobało, w brygadach jeden z drugim zaczęli rozmawiać - jak to, czy my na szmaty wyjdziemy? To my mamy popierać? To my na szmaty... To tam się ludzie narażają, a my sobie tu siedzimy grzecznie. I mamy się zgodzić z tym, że my popieramy? Przecież my nie popieramy. My popieramy strajkujących.

Zażądaliśmy, od swoich mistrzów, bezpośrednich kierowników, rozmowy z szefem wydziału. Przedstawiliśmy, że żądamy tutaj pana Płoweckiego - redaktora, żądamy dyrektora zakładu pracy, a była to wielka szycha w tym czasie. Myśmy żądali konkretnie tych dwóch osób: dyrektora naczelnego Huty i pana Płoweckiego. Powiedzieliśmy, że od godz. 12-tej wstrzymujemy pracę, czym wcześniej przyjedzie, to prędzej będziemy rozmawiać. Wtedy

strach był znacznie większy.

To była sytuacja, że ludzie wszyscy chcieli to zrobić, ale się bali. Niektórzy bali się dojść do maszyny, by ją zgasić, ale jak im się zaproponowało, że ktoś to zgasi za niego, to godził się już natychmiast. Nie doszło faktycznie do utworzenia żadnej grupy przywódczej, ze względu na to, żeby nie mieli w razie czego kogo łapać za tyłek. Ja uważałem, że ktoś to musi poprowadzić i wziąłem ten ciężar na siebie. Uważam, że byłem przygotowany do tego, wiedziałem, o co chodzi. Tłumaczyłem ludziom, że jedyny skutek odniesiemy wtedy, kiedy choćby na dwie godziny, ale staniemy. Niech to "zwą jak zwą", ale staniemy. Bo wtedy przyjadą wszyscy ci, co trzeba. Tak uważałem i miałem rację. Tak żeśmy zrobili.

Ja w tym czasie pracowałem jako malarz antykorozyjny. Mieliśmy taką pakamerę na jednej z hal. I tam

zaczęli do mnie przychodzić ludzie,

mieli po prostu zaufanie do mnie. Nie wiem po dziś dzień dlaczego. Znali mnie z tego, że jak przyszedłem do huty, był to rok 72-gi, ja zawsze swoje poglądy głosiłem - głośno, otwarcie. Nawet jak zdjęli obraz Matki Bożej na wydziale w 1974 roku, to myśmy protestowali. Był obraz, obok był zegar. Myśmy wiedzieli, kto zdjął ten obraz, który partyjny. Ale oczywiście nikt się do tego nie przyznawał. Stoją kiedyś ci partyjni "sekretorze" obok zegara, a ja mówię - patrzcie panowie, jak ten zegar chodzi.

Pamiętam, że dobrze chodził, a jak te sukinsyny zdjęli obraz, to jakby "pierun" strzelił w ten zegar. Muszę powiedzieć, że nie miałem z tego powodu jakichś większych problemów. Ale nigdy mi nie proponowano, żebym do partii wstąpił. Nigdy.

Wtedy w sierpniu ludzie przychodzili do mnie, ja mówiłem - siądźcie, napiszemy. Mówię do mistrza, Jan Dawczyk się nazywał, weź tu człowieku zacznij pisać, a niech każdy powie, co ważne. Tylko, mówię, po pierwsze musi być sprawa Płoweckiego, bo to nieprawda i

musi być sprostowane.

To jest pierwszy punkt, najważniejszy. Następna sprawa - związków zawodowych - chodziło o nowe związki, żebyśmy mieli prawo założyć taki związek w hucie również. Później ktoś podał - podwyżkę płac, to wiadomo, zaopatrzenie miasta i kioski hutnicze. Cenzura to był piąty punkt. Chodziło o to, że wszystko jest cenzurowane, nic nie można napisać, żeby przeszło bez cenzury. Postulat był, żeby znieść cenzurę. Szósty punkt był taki: talony, kto je otrzymał w przeciągu pięciu lat. Wiadomo, że były talony dla wybranych, a załoga chciała wiedzieć konkretnie kto dostał, bo to było utrzymywane w tajemnicy. Siódmy punkt - urlopy, dojazdy na wczasy. Chodziło o to, żeby jak przez wiele lat zakład dowoził ludzi na wczasy. Ósmy punkt był tylko wyłącznie mój - sprawy religijne. Chodziło o przywrócenie obrazów, krzyży, poparcie Mszy [przez radio - red.] - był taki postulat na Wybrzeżu. Jeszcze na koniec ktoś dodał - sprawy tzw. "hutnika", nie pamiętam dokładnie szczegółów. To miało być omawiane.

Zachowałem do dziś kartkę, na której to spisywaliśmy. To jest karteczka, która była tylko jako pomocnicza, żeby nie zapomnieć tych najważniejszych tematów. Natomiast liczyliśmy, że jak się później ludzie rozkręcą, to będzie tematów aż za dużo. I tak było.

Wyłączyliśmy maszyny

o 12-tej, ludzie poszli się przebrać. Co kierownictwo robiło i do kogo meldowało, nie wiemy. Poszliśmy na salę, gdzie odbywały się zebrania, na wydziałową świetlicę. Była dosyć duża, tak, że weszła tam załoga z pierwszej zmiany. O 14-tej rzeczywiście przyjechali. Przyjechał dyrektor [Ryszard] Barton, cała świta, nawet zaskoczeni byliśmy - I sekretarz [Krzysztof] Kondracki, przewodniczący ówczesnych związków zawodowych [Jerzy] Niedzielski - wszystkich tych panów pierwszy raz widziałem na oczy. I jeszcze inne tam oficjele, oczywiście i pan redaktor Płowecki. Zasiadło całe prezydium.

Rozpoczęło się w ten sposób, że ktoś z nich przedstawił tych panów - "I prosimy o zabranie głosu kogoś z załogi". Nikt się nie pchał. Ja wstałem, przedstawiłem się, że jestem malarzem, że jestem patriotą, to pamiętam, powiedziałem, bo tak czułem. I zwróciłem się do redaktora Płoweckiego, jakim prawem, dlaczego taki paszkwil napisał, z kim to uzgodnił, jak i co... Nie pamiętam tego dokładnie, ale wyglądało to w ten sposób, że pan Płowecki bardzo źle czuł się, to było po nim widać, był bardzo przygnębiony i wszystko to, co powinien otrzymać, otrzymał za ten artykuł. Musiał wysłuchać.

Zażądałem w imieniu całej załogi, a cała załoga kwitowała każdą wypowiedź brawami, niekiedy i okrzykami, że

żądamy sprostowania,

jako że popieramy strajkujących na Wybrzeżu, się z nimi solidaryzujemy. Wprost przeciwnie do artykułu. I również o związkach zawodowych, że żądamy żebyśmy mieli prawo do założenia samodzielnie samorządnych niezależnych związków zawodowych u nas w hucie itd., itd. I następnie każda sprawa była punkt po punkcie omawiana przeze mnie. Jak doszło do punktu "sprawy religijne", nikt nie wiedział o tym, bo to był punkt napisany przeze mnie osobiście, zażądałem przywrócenia obrazów. Były takie brawa, takie oklaski, że do dzisiaj pamiętam i mam z tego największą przyjemność.

I powiem więcej, również później był z tym największy opór. Bo myśmy na tym nie zaprzestali i przywróciliśmy wszystkie obrazy. U nas na wydziale, [we wrześniu] jeszcze nie było Związku, było tak, że kierownik prosił nas - mnie i kolegę (nie pamiętam teraz kogo), że może byśmy zrezygnowali, bo tego obrazu nie ma. A my na to, że w takim razie zrobimy zbiórkę, "ściepę" i sobie sprawimy nowy obraz. Ale obraz będzie.

Przepychanki trwały około dwóch tygodni. W końcu obraz się znalazł. Jak tłumaczył kierownik - był u jego mamy w pokoju. Nie wiem, jak było naprawdę, ale obraz był elegancko zachowany. Wrócił ten sam, jest po dzień dzisiejszy.

[Na zebraniu] dyrektor odpowiedział w ten sposób: "Proszę państwa, z takim wielkim worem przyjechałem pieniędzy, wszystko załatwię". Wiele z tych rzeczy załatwił. Jeśli chodzi o pierwszą sprawę, to Płowecki powiedział, że on to sprostuje. Już pewnie "prikaz" miał, bo myśmy powiedzieli, że jeżeli nie - to będziemy strajkowali, nie ma rady. My nie możemy na to pozwolić - kończy wspomnienie Hieronim Szewczyk.

Tego samego dnia protestowali też koksownicy. Inżynier Michał Woziwodzki pamięta płonące egzemplarze gazet z feralnym artykułem fruwające po wydziale Koksowni. Tam również było zebranie z dyrekcją i redaktorem, robotnicy kazali Płoweckiemu odszczekać to, co napisał. Spotkanie było burzliwe i spontaniczne. Wielu odzywało się z tyłu, przekrzykiwali się i uciszali wzajemnie. Niektórzy szykowali się z łańcuchami na redaktora, znowu inni wołali: uważać, bo to prowokacja. Płowecki się bardzo wystraszył, dyrektor Barton chyba też, bo tam było ponad 300 osób. Następnego dnia na pierwszej stronie "Życia Częstochowy" była relacja z pierwszego spotkania w hucie, o Koksowni nie było ani słowa.

23 września Hieronim Szewczyk przewodniczył zebraniu na wydziale Konstrukcji Stalowych, na którym utworzono Komitet Założycielski NSZZ "Solidarność". Antoni Tajer został przewodniczącym, a Hieronim Szewczyk wszedł w skład Komitetu.

Wojciech Rotarski